Search
Close this search box.

Jan Matejko i Elton John

Jan Matejko, Bitwa pod Grunwaldem, 1872-1876, olej na płótnie, 426 x 987, Muzeum Narodowe w Warszawie

I przyszedł 15. dzień lipca, i było gorąco jak w piekle, i jak co roku w mediach wyroiły się teksty o bitwie pod Grunwaldem. Nie warto ich czytać, bo co nowego mogło się pojawić od ostatniej rocznicy? Ale w tym roku okazało się, że jednak się pojawiło. I pomyślałem, że sprawa jest poważna.

Jak dowiedzieliśmy się 15 lipca z profilu społecznego pewnego Czujnego Historyka, w 2010 roku, na zlecenie Muzeum Narodowego w Warszawie, powstała prezentacja cyfrowa obrazu Matejki, w której, jak twierdzi pan historyk, wygumkowano – jako zbędny element dzieła – św. Stanisława. Bulwersującą obserwację dowiódł własną prezentacją, którą pokazujemy poniżej, a przy okazji nazwał pracowników muzeum „wiernymi uczniami ojców założycieli komunizmu naukowego”.

Prezentacja

MN spokojnie odpowiedziało, że stworzona prezentacja obrazu dotyczyła przedstawicieli stanu rycerskiego, dlatego pozostawiono tylko rycerzy, a z obrazu usunięto obóz krzyżacki, płonącą wieś, wiatrak, bezimiennych żołnierzy na prawym skrzydle obrazu i za plecami Zawiszy, a także fruwające obok św. Stanisława fragmenty strzaskanej kopii, no i jego samego. Prezentacja była próbą „rozplątania kłębowiska ludzkich ciał w toczącej się walce” – wyjaśniło Muzeum.

Okazało się więc, że nie był to wraży zamach na wiarę naszych ojców i ich świętych, tylko zwyczajny brak komunikacji i zrozumienia. Wzmożenie opadło, afera nie wybuchła mimo sezonu ogórkowego, przeprosin nie odnotowaliśmy, ale skłoniło mnie to wszystko do przyjrzenia się dziełu Jana Matejki po wielu, wielu latach.

Podobno, gdy odsłonięto obraz po raz pierwszy w ratuszu w Krakowie (taka ówczesna premiera), tłum ludzi ucichł, przytłoczony zgiełkiem dochodzącym z płótna. „Tłum przed obrazem spotkał tłum na obrazie” – napisał jeden z recenzentów. Nagle wszyscy znaleźli się w samym sercu wielkiej bitwy, w której zmagali się ze sobą rycerze w zbrojach, walczący o życie, o haust powietrza, o możliwość wydostania się z tego tumultu. Chłopy, jak dęby ściśnięci, jak szprotki. Tylko książę Witold, ubrany dziwnie, bo nie w zbroję, a w aksamitną jopulę – purpurowy kaftan zapinany na guzy, miał trochę przestrzeni. Wyprostował się w siodle, uniósł dumnie głowę – co podkreśliło jego wysoki status społeczny – wzniósł ręce z mieczem i tarczą w geście triumfu.  Nie widać tego jednak na jego twarzy. Nie śmieje się, nie krzyczy z radości, wygląda raczej, jakby chciał zawołać: „Albercik, wychodzimy!”.

Ale mówiąc serio, gdy dowiedziałem się o odczuciach widzów premierowych, postanowiłem to sprawdzić na własnej skórze. Zasiadłem w pustej sali przed obrazem i zagłębiłem się w oglądanie postaci, koni, zbroi, później twarzy, dłoni, a w końcu różnych, nawet drobnych szczegółów, starając się wzbudzić w sobie emocje.  Nie można pominąć wniosku, że warsztat Matejki był na najwyższym poziomie. Jego pancerze lśnią żelazem, kosztowności złotem, a aksamity są aksamitne.

Obserwowanie szczegółów nie było to łatwe, i muzeum powinno się wstydzić, bo oświetlenie obrazu jest beznadziejne. Wywołane nim bliki zmuszają do zmiany miejsca, jeśli chce się zobaczyć wybrany fragment. Tak więc wędrowałem po prawie pustej sali i walczyłem mężnie z prześladującymi mnie odbiciami światła w pokrywającym malaturę ochronnym lakierze.

I nic nie przytłoczyło mnie i nie ucichłem, i wiem, dlaczego. Jeśli oglądało się bitwę na polach Pelennoru i krwawe zmagania w „Walce o tron”, to Grunwald jest tylko grzeczną ustawką, taką dla pluszowych misiów. Nie jest prawdziwą bitwą, jest przedstawieniem teatralnym, kostiumowym, odświętnym. Na płótnie, mimo tych wszystkich włóczni, mieczy i toporów nie ma, jak we wczesnych westernach, jednej kropli krwi. Wszyscy są czyści, „wyprasowani”, ubrani w najlepsze stroje, jak do rodzinnego zdjęcia, i albo mają wypielęgnowane brody, albo są gładko ogoleni.

Teatralność pogłębia prezentacja: wszystkie postaci praktycznie kłębią się na pierwszym planie, jakby zdawały sobie sprawę z ograniczenia powierzchnią sceny. Z tyłu, za nimi praktycznie nikogo nie ma. Niby widać jakieś kopie, gdzieś tam majaczy król Jagiełło albo płonące zabudowania wsi, ale wygląda to, jak namalowane dekoracje, które jak w teatrze zamykają przestrzeń sceny, a mają iluzyjnie poszerzyć pole walki, wywołać wrażenie, że rzecz dzieje się w plenerze. Są mało istotnym tłem dla tego, co się dzieje na scenie, dla pierwszego planu i dlatego namalowane dość pobieżnie.

Bitwa zbliżała się do końca, a Matejko nie malował epickiego starcia, tylko jego finalną część, w której wielcy padali na ziemię, a potęga zakonu odchodziła nieodwracalnie do przeszłości. Matejko był wielkim fanem historii, uważał, że trzeba na płótnie przedstawiać wydarzenia, które nie tylko były ważne, ale świadczyły też o wielkości Polaków i wspaniałości Polski. Znana jest anegdota, że za czasów Jana Matejki w Szkole Sztuk Pięknych w Krakowie patrzono krzywym okiem na płótna nie poświęcone tematyce historycznej. Kiedy więc Jan Stanisławski namalował krajobraz, tak się usprawiedliwiał: „Jest to droga, którą Władysław Łokietek podążał w kierunku jaskiń w Ojcowie”. Dopiero ta okoliczność rozgrzeszyła Stanisławskiego w oczach Matejki. Był bowiem on, jak zauważył malarz Stanisław Witkiewicz, bardziej historykiem niż malarzem.

Po Krakowie „Grunwald” pojechał do Warszawy, Petersburga, Berlina, Paryża. Wszędzie przychodziły tłumy, chociaż obraz oceniano różnie. W Polsce entuzjastycznie, za granicą chłodniej. W Polsce domowi malkontenci zauważyli co prawda, że pomysł, aby dwóch prostych chłopów pokonało rycerza i wielkiego mistrza zakonu, może być odebrany jako zwycięstwo barbarzyństwa nad ludźmi cywilizowanymi. Za granicą, w Paryżu, gazeta oceniła, że „to nie obraz, a muzeum i trzeba ośmiu dni na to, aby przeanalizować poszczególne epizody, grupy i figury”. Wytknięto też błędy perspektywy, niedostateczną czytelność obrazu i odejście od tradycji malarstwa batalistycznego. Ktoś zauważył, że Matejko musiał cierpieć na natręctwo, polegające na tym, że jak tylko zauważył kawałek wolnego płótna, zaraz zamalowywał je postaciami.

Skoro potrzeba ośmiu dni, sprawdźmy, ile nam to zajmie, ale najpierw przyjrzyjmy się królowi Jagielle, który z górki (u góry, po prawej stronie siedzi na koniu, w zbroi, z kopią) obserwuje bitwę. Może tak sobie stać, bo wie, że w 1409 roku sobór wybrał nowego papieża Aleksandra V. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie było już dwóch papieży: Grzegorza XII i Benedykta XIII. Wszyscy wyzywali się od heretyków, wiarołomców i schizmatyków, i żaden nie chciał ustąpić. Gdyby antypapieże nie zajmowali się sobą, zakon byłby silniejszy, a zaangażowanie rycerstwa zachodniego byłoby dużo większe. Przecież papież mógłby nawet ogłosić krucjatę, jak w Hiszpanii, a wówczas Jagiełło nie stałby sobie tak spokojnie.

Wróćmy do eksperymentu, mającego pokazać, jak długo będziemy podziwiać detale obrazu. Wielkiego księcia Witolda już widzieliśmy. Na prawo od niego Ulryk von Jungingen stawia czoło dwóm napastnikom – pieszym żołnierzom, którzy atakują go toporem i włócznią.

Gdy działacz opozycji antykomunistycznej, późniejszy poseł Stefan Niesiołowski odbywał wyrok w peerelowskim więzieniu, jeden z jego współwięźniów z celi twierdził, że brał udział w bitwie pod Grunwaldem.

– To dobrze się składa – powiedział Niesiołowski – bo może rozstrzygnie pan spór, kto zabił wielkiego mistrza krzyżaków Ulricha von Jungingena: Polak czy Litwin?

– Nie mogę, służyłem w taborach – odpowiedział skromnie pytany.

Szkoda, bo może opowiedziałby, jak było naprawdę. Matejko nie wiedział, kto zabił mistrza krzyżackiego, tak, jak my nie wiemy. Jungingena atakuje dwóch piechurów i nie są to ani Litwini, ani Polacy. Ich narodowość i spór, kto zabił wielkiego mistrza nie ma żadnego znaczenia. Malarz stworzył scenę czysto symboliczną.

Jeden z żołnierzy atakuje włócznią, która jest tak charakterystyczna, że nie można jej pomylić.

Zrzut ekranu 2024-10-3 o 12.07.50
Włócznia świętego Maurycego

 Tak, to włócznia świętego Maurycego,  czyli wykonana w X wieku kopia Świętej Lancy Cesarskiej, czyli ostrza, którym – według legendy chrześcijańskiej – rzymski żołnierz Longinus przebił bok Jezusa. Włócznię wraz częścią gwoździa z Krzyża Pańskiego cesarz Otton III ofiarował w Gnieźnie w 1000 roku księciu Bolesławowi Chrobremu. Ten dar miał umocnić przymierze cesarstwa z władcą Polski. Malarz mówi do Jungingena: „Złamałeś to święte przymierze, potwierdzone włócznią ze świętą relikwią gwoździa. Zasługujesz na śmierć!”.

Drugi żołnierz, który ma na głowie kuklę – czerwony, zakończony zębami charakterystyczny kaptur kata – zamierza się toporem, ale nie jest to topór bojowy, tylko też katowski. Matejko mówi jednoznacznie: „nie jesteś rycerzem, jesteś zbrodniarzem i twoja przyszłość jest w rękach kata”.

Narzędzia kata
Narzędzia kata: topór i kukla

I słowa te stały się ciałem: Jungingena znaleziono wśród zabitych, między ciałami dostojników zakonu. Królowi Jagielle wskazał to miejsce rycerz Mszczuj ze Skrzynna (dziś Skrzyńsk koło Radomia) z rodu Łabędziów. On też przekazał królowi zdjęty ze zbroi Jungingena pektorał, czyli ozdobny napierśnik z miejscem na relikwie. Do kościoła ufundowanego przez ród Łabędziów trafiła biała tunika z krzyżem, którą mistrz krzyżacki miał założoną na zbroję. Zrobiono z niej ornat. Jest teoria, że Mszczuj, który był mężnym rycerzem, walczył później pod Koronowem, mógł zabić mistrza krzyżackiego.  Są to tylko przypuszczenia, bo prawdy nie zna nikt. Wszystko, co wiedział Matejko o starciu, czerpał z kroniki Jana Długosza, a on o tym nie napisał.

W tym miejscu należałoby przedstawić wszystkich walczących, których Matejko odmalował, jak się patrzy. Ale najlepiej będzie, jak każdy zidentyfikuje ich sam, na podstawie szkicu rzeźbiarza Andrzeja Pruszyńskiego.

 

Zatrzymajmy się tylko przy ojcu kronikarza, którego malarz umieścił między walczącymi – rycerz Jan Długosz z Niedzielska wsławił się w bitwie pod Grunwaldem.

Jan Długosz, ojciec Jana Długosza, kronikarza

Schwytał dwóch znacznych rycerzy krzyżackich, z którymi Witold i król Jagiełło mieli na pieńku. W dowód wdzięczności otrzymał od króla stanowisko burgrabiego na zamku w Brzeźnicy, a obu krzyżaków Witold pozbawił głów. 5 lat później na świat przyszedł nasz kronikarz. Miał on jeszcze dwóch braci – nie Janów, ale nie przeżyli wczesnego dzieciństwa. Od tej pory przesądny ojciec każdemu kolejnemu synowi nadawał szczęśliwe, jego zdaniem, imię „Jan”. W rodzinie Długoszów było zatem w pewnym momencie 13 Janów.

Teraz zajmiemy się sprawami naprawdę ważnymi, czyli ciekawymi, dziwacznymi, zabawnymi. Matejko malował obraz opierając się na kronice Długosza, który czerpał wiedzę o bitwie od ojca oraz od stryja, który był duchownym i celebrował jedną z dwóch słynnych mszy, zamówionych przez króla Jagiełłę. Obaj uczestnicy bitwy opowiadali o niej, ale nie o szczegółach uzbrojenia, które były dla nich powszednie. Nie opowiadali, kronikarz nie napisał. Aby dodać autentyczności swoim obrazom historycznym malarz wspierał się oryginalnymi przedmiotami z epoki. Kolekcjonował broń, uzbrojenie, naczynia, szukał w kolekcjach przedmiotów, które pomogłyby mu budować wiarygodność przekazu. Zdarzało mu się popełniać błędy, na przykład ubierał swoich rycerzy w zbroje, które narodziły się paręset lat później.

                                                                                                  Co więc jeszcze możemy zobaczyć:

1. Nad bitwą widać modlącego się świętego Stanisława – patrona Polski. Według Matejki czuwał on nad polskimi wojskami. Ale czy na pewno? Przecież został zabity z rozkazu króla Bolesława Szczodrego, który skazał go na śmierć za zdradę. Biskup miał spiskować przeciwko królowi z wewnętrzną opozycją oraz z ówczesnym władcą Czech w interesie cesarstwa niemieckiego. W 1409 r. Zygmunt Luksemburski, król Czech i cesarz niemiecki zawarł przymierze z zakonem i wypowiedział wojnę Polsce. Kogo tym razem popierał biskup Stanisław?

2. Krzysztof – biskup, za którym powiewa tkanina w biskupich fioletach, używa miecza, jak krucyfiksu (widzimy go na prawo od króla). Dokładnie nie możemy tego stwierdzić, gdyż zasłania się opancerzoną ręką, ale zza rękawicy wygląda fragment biskupiej tiary.

3. Wielki Książę Litewski Witold nie ma zbroi, ale ma za to pokrytą pancerzem łuskowym prawą nogę. Chroni ją bardziej niż resztę ciała. Może, jak Achilles, ma swoją „czułą piętę”, którą pokrył żelazem. Przypomina to nogę smoka. Podobnie chronioną prawą nogę ma rycerz Skarbek, który z lewej strony obrazu atakuje kopią rycerza niemieckiego.

4. Obok Witolda rycerz polski trzyma chorągiew królewską i dmie w róg. Na głowie ma hełm husarski, tak zwany „szyszak skrzydlaty”, który na wyposażeniu wojsk pojawił się prawie trzysta lat później. Skrzydła husarskie widać też w pobliżu króla Jagiełły. Dlaczego Matejko je namalował, skoro to anachronizm? Nie należy się dopatrywać jakichś głębszych powodów. Przyczyna jest ta sama, dla której na obrazach o tematyce biblijnej pojawiają się rycerze w zbrojach średniowiecznych i późniejszych. Oglądający nie wiedzieli, jaki rynsztunek mieli żołnierze na przykład w czasach Jezusa, a widząc znajome pancerze i hełmy, łatwiej im było zrozumieć, co się dzieje na obrazie. 

5. Na dole obrazu widzimy Konrada Białego, księcia śląskiego na Oleśnicy, pod którym padł koń.  Ubrany jest jak na bal w swoim zamku: na głowie ma pątlik – ozdobną, drogocenną opaskę na włosy, trzyma berło, identyczne z berłem rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego. To na nim wzorował się Matejko, gdy je malował. Ciało jego okrywa droga tkanina w kolorze złota i purpury. Nasz książę bardziej przypomina Eltona Johna na koncercie niż rycerza w bitwie.

Elton John jak żywy

6. I nigdzie nie mogę się dopatrzeć pułków smoleńskich, które wygrały bitwę, jak twierdzą historycy rosyjscy. Prawdopodobnie były razem ze znajomym Niesiołowskiego w taborach.

Na pewno ta krótka lista anachronizmów i nieścisłości nie wyczerpuje, ale przecież każdy może zostać detektywem i wytropić je.

I na koniec: powstało kilka obrazów poświęconych bitwie pod Grunwaldem. Namalowali je: Zygmunt Rozwadowski i Tadeusz Popiel razem, Stanisław Kaczor – Batowski, Wojciech Kossak, Stefan Gorwatowski. Obrazy te można oglądać w muzeach wojska polskiego, w Malborku. Ja polecam dzieło Stanisława Wyspiańskiego:

Stanisław Wyspiański, Bitwa pod Grunwaldem

 

i rysunek Michała Tomaszka, bo tak mogło się też skończyć, czego uczy nas historia i życie.

rys. Michał Tomaszek

Matejko sygnował obraz na dole płótna, po środku. Obok nazwiska leży zgubiona podkowa. Na szczęście.

Podkowa na szczęście, Jan Matejko 1878

 

                                                                                                                       Salina

 

 

—————————————————————-

Literatura:

Dariusz Piwowarczyk, Poczet rycerzy polskich XIV i XV wieku, Warszawa 2004

Waldemar Łysiak, Malarstwo biało – czerwone, t. 2, Warszawa 2013

Sztuka Polska, t. VI, Warszawa 2021 spr.

Alina Biała, Literatura i malarstwo, Warszawa 2009

Wojciech Krajewski, Trofea Grunwaldu, uzup.

Ludwik Stomma, Nasza różna Europa, Warszawa 2021

Jolanta Gajewska, Ikonografi cznoprawne aspekty Bitwy pod Grunwaldem Jana Matejki, Studia z Dziejów Państwa i  Prawa Polskiego, XXI — 2018

Obrazy użyte

Jan Matejko, Bitwa pod Grunwaldem, Muzeum Narodowe w Warszawie.

Stanisław Wyspiański, Bitwa pod Grunwaldem, Muzeum Narodowe w Krakowie.

Michał Tomaszek, Chyba zaczęli bez nas.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *