Search
Close this search box.

Wtedy się zaczęło

Henryk Siemiradzki, Pogrzeb wielmożnego Rusa w Bułgarze, 1884, 380 x 540, Państwowe Muzeum Historyczne w Moskwie.

 

Co widzimy:

 

Prawie cały obraz wypełnia łódź z głową smoka, ustawiona na stosie drewna. Łódź nie jest tak wysmukła, jak drakary czy sneki normanów, ale głowa smoka nie pozostawia złudzeń. Mamy przed sobą łódź wikingów, jak dzisiaj zwykliśmy nazywać dawnych zbrojnych kupców i rabusiów ze Skandynawii. W czasach, w które pozwala nam zajrzeć obraz, nazywano ich Rusami.

W X wieku Ahmad ibn Fadlan – arabski dyplomata i pisarz, wysłannik abasydzkiego kalifa Al-Muktadira do wołżańskich Bułgarów, był świadkiem pogrzebu wodza Rusów, co szczegółowo opisał w swojej kronice z podróży. To na jej podstawie Henryk Siemiradzki namalował obraz. Ahmed był też pierwowzorem arabskiego bohatera filmowego w obrazie „13 Wojownik”, w którego wcielił się Antonio Banderas.

Dzisiaj wiemy, że Rusowie byli Szwedami, którzy emigrowali ze swojej ojczyzny, podążali wzdłuż wybrzeża Bałtyku, a później z biegiem rzek. W dogodnych miejscach zakładali osady. Jedną z nich jest emporium rzemieślniczo – handlowe Truso obok współczesnego Elbląga. Inne stacje to Stara Ładoga, Nowogród Wielki i najważniejsza – Kijów. Wszystko służyło budowie traktu handlowego, łączącego Skandynawię z Bizancjum. Handlowali wszystkim, co udało im się zgromadzić: futrami, bursztynem, woskiem i – co było najbardziej opłacalne – niewolnikami. Rusowie stworzyli organizację państwową na Rusi, która wzięła swoją nazwę od nazwy założycieli. Do dzisiaj Szwedzi po fińsku nazywają się Ruotsinkielinen, a po estońsku – Rootsased.

Rusowie byli też jej pierwszymi władcami. Dotyczy to tylko Rusi Kijowskiej i Nowogrodzkiej. Wielkie Księstwo Moskiewskie, które powstało we współpracy z Mongołami, później przywłaszczyło sobie tę nazwę. Rusem był też najbardziej znany założyciel i organizator państwa nad Dnieprem – Ruryk. Od jego imienia wywodzi się dynastia moskiewskich carów Rurykowiczów, która wygasła na Iwanie Groźnym.

 

Wróćmy do obrazu. Henryk Siemiradzki – znany i pożądany malarz schyłkowego akademizmu – namalował go na zlecenie moskiewskiego muzeum. Dostał je, bo wcześniej przyszły car Aleksander III kupił jego obraz, który malarz nazwał „Z czasów kwitnących rzymskiego cezaryzmu”, a który znany jest bardziej pod tytułem „Orgia rzymska”.

Na łodzi, pod baldachimem leży na przykrytych okazałym dywanem marach ciało wodza. Ciemna twarz każe sądzić, że umarł już jakiś czas temu. Potwierdzają to słowa arabskiego dyplomaty, który zapisał, że po śmierci złożono ciało do tymczasowego grobowca, by przygotować pogrzeb. W tym czasie oprócz budowy stosu pogrzebowego, zebrania przedmiotów, które będą towarzyszyły zmarłemu, uszyto mu nowe ubranie. To w nim, w złotej szacie i złotej, obszytej futrem czapce, leży ciało. Obok miecz, tarcze, róg i cenne naczynia. Poniżej zabite zwierzęta, w tym ulubione konie zmarłego, które też spłoną na stosie.

Po wypaleniu się i wygaśnięciu stosu żałobnicy na pewno usypali nad nim, jak nakazywał zwyczaj, kopiec. Im potężniejszy był wódz, ty większy kurhan. Możliwe więc, że w naszym kopcu Wandy, który nie został archeologicznie przebadany, znajdziemy resztki stosu pogrzebowego, a może nawet, jak chcieliby optymiści, pochówek łodziowy – charakterystyczny dla Skandynawów – bo i takie, w zależności od okresu, bywały.

Na brzegu łodzi siedzi odświętnie ubrana i przystrojona młoda kobieta. Wyciąga rękę z kubkiem, jakby prosiła, aby go napełniono. Nie wiemy, czy to ma być trucizna, czy też napój oszałamiający. Kobieta jest bowiem niewolnicą, która zgodziła się towarzyszyć swemu panu. Zanim zapłonie stos, zostanie zabita. Przygotowuje się do tego stojąca za jej plecami starucha z nożem, która podwija rękaw koszuli, by nie zachlapać jej krwią.

Poniżej łodzi uzbrojeni mężczyźni tłuką orężem w tarcze, imitując odgłosy bitwy, by zwabić walkirie, córki Odyna, boga wojny i wojowników, które mają zabrać zmarłego do Walhalli – miejsca przebywania poległych w chwale.

 

 

 

Z lewej strony łodzi, w głębi, przybyli na pogrzeb przynieśli dwie figury, przedstawiające jakichś bogów. Może skandynawskich, ale możliwe też, że słowiańskich lub ugrofińskich, bo między tymi społecznościami mieszkali Rusowie. Normanowie uważali, że wraz z oddaleniem się od ich ojczyzny moc ich bogów słabnie. Dlatego chętnie wspomagali się bogami lokalnymi.

 

Obok łodzi stoi mężczyzna z pochodnią, którą za chwilę podpali stos. Ale dlaczego musiał to robić na golasa, to tylko sam Odyn wie.

W głębi obrazu widzimy wieczorne niebo, barwione zachodzącym słońcem, które jasno oświetla głowę smoka i odbija się w złocistej tarczy. Nie zobaczymy jednak cieni. Wszystkie figury są dobrze oświetlone. Malarz Stanisław Witkiewicz (ojciec Witkacego) zarzucał Siemiradzkiemu, że w jego obrazach „słońce nie świeci”, gdyż malarz zbyt dowolnie traktuje cienie. Miał też uwagi do malowanych postaci: Szkoda – mówił – że ludzie są znacznie słabiej, pobieżnie traktowani od piór, marmurów i sprzączek – tej całej martwej natury. Linia tak wyrafinowana i giętka, kiedy rysuje gałązki wina, staje się ogólnikową i niezdecydowaną, gdy maluje człowieka.

Czy Witkiewicz miał rację? Każdy musi to ocenić sam. Były też inne, odmienne opinie, skoro Siemiradzki był tak wziętym malarzem. Znana jest anegdota, w której amerykański turysta oglądając prace młodego wówczas malarza, zapytał:

  • Ile pan żąda za ten obraz?
  • Trzy tysiące.
  • Mogę dać panu tysiąc…
  • Musiałbym chyba umierać z głodu! – odparł Siemiradzki.
  • Dobrze, zaczekam…

 

No i się nie doczekał!

                                                                                                                                                       obejrzał: Salina

Literatura:

Andrzej Ryszkiewicz, Malarstwo polskie. Romantyzm. Historycyzm. Realizm,  Auriga. Oficyna Wydawnicza Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1989

Wiesława Górska, Henryk Siemiradzki (1843 – 1902), Editpresse Polska S.A., Warszawa 2007

Obrazy użyte:

Henryk Siemiradzki, Pogrzeb wielmożnego Rusa w Bułgarze, 1884, ściana wewnętrzna muzeum, 380 x 540, Państwowe Muzeum Historyczne w Moskwie.

Wystąpili:

Henryk Siemiradzki (ur. 1843 w Nowobiełgorodzie – zm. 1902 w Strzałkowie), polski malarz, przedstawiciel akademizmu.

Jedna odpowiedź

  1. Imponująca porcja historycznej wiedzy zwieńczona pyszną anegdotą. I to świetne zwracanie uwagi na szczegóły. Czytając esej, przypomniał mi się obraz Riepina „Zaporożcy piszących list do sułtana”. Siemiradzkiego zainspirował arabski podróżnik i dyplomata, Riepina rzekomy list kozaków, o którym opowiedział mu podczas przyjęcia historyk Dmytr Jawornycki. Widzimy przodków dzisiejszych kijowian jak wesoło skrobią obraźliwe pismo. Mamy więc Kijów rozpięty między epokami. Wikingowie buszowali na drakkarach, kozacy na czajkach. A Riepin malował ten obraz podobno 11 lat.

    Siemiradzki zapewne krócej, co widać. Jego obraz faktycznie można różnie oceniać. Choć faktem jest, że artyści lubią się wzajemnie krytykować. Dla Salvadora Dalego styl Jacksona Pollocka był jak „niestrawność po zupie rybnej”. Marc Chagall stwierdził: „Prawdziwy geniusz z tego Picassa. Szkoda, że nie maluje”. Spytany o opinię na temat Jaspera Johnsa, Andy Warhol odrzekł: „Och, dla mnie jest wielki. Robi takie świetne obiady”.

    W obrazie Siemiradzkiego jest brutalny motyw niewolnicy, która ma być zarżnięta. Takie były czasy, wiadomo. Lecz jak bardzo się zmieniły! Idźmy tropem wikingów. Islandia ma nowy koalicyjny rząd zwany „koalicją Walkirii”. Na kluczowych stanowiskach nie ma żadnego mężczyzny. Premierem będzie szefowa SD Kristrun Frostadottir, ministrem finansów liderka Odrodzenia Thorgerdhur Katrin Gunnarsdottir, a liderka Partii Ludowej Inga Sæland ministrem spraw społecznych.

    Albo iście malarskie zdjęcie Sandry Andersen Eiry (na portalu X jej nick to The Dirty Dozen). Młoda kobieta trochę niedbale leży na łóżku, jest wpatrzona w smartfona. Jest w mundurze, nawet ma buty ubrane. Tuż obok łóżka plecak, na ścianie (tapety w wielkie kwiaty) wiszą chlebak i karabin maszynowy. Okno przysłonięte. Sandra jest Norweżką, byłą deputowaną do parlamentu. Przeszkolona w USA, walczy na froncie. Dwukrotnie po walkach zaliczyła szpital, odznaczona. Walczy jak żołnierz, po prostu strzela aby zabić, nie jest sanitariuszką. „Zasypianie przy dźwięku artylerii, utknięcie, bo drogi są zbyt błotniste, deszczowe dni, niepewność co do przyszłości wojny, codzienne przesuwanie linii, ale mamy naszych braci i dożyliśmy jeszcze jednego Bożego Narodzenia. To tutaj czuję się bezpiecznie, komfortowo, jak w domu” – napisała. I weź tu się z taką pokłóć…

    Daleko odeszliśmy od czasów zarzynanej niewolnicy, którą namalował Siemiradzki prezentując pogrzeb. Przynajmniej daleko w naszym kręgu kulturowym. I to jest optymistyczne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *