
Leonardo da Vinci, Mona Lisa Gioconda, 1503-1506, olej na desce, 77 x 53, Luwr, Paryż
Będziemy oglądać obraz Leonarda da Vinci „Mona Lisa Gioconda”, ale najpierw kilka dygresji, które od razu zepchną nas na głęboką wodę.
W National Gallery w Londynie jest obraz Leonarda da Vinci „Madonna w grocie”. Drugą „Madonnę w grocie”, która wyszła spod ręki Vinci, można zobaczyć w paryskim Luwrze. I tu natykamy się na nierozwiązywalny problem: przecież tylko jeden obraz może być oryginałem autorstwa Vinci, drugi jest kopią, ale który? Teza, że są to dwie wersje tego samego tematu, a więc dwa oryginały, należy złożyć na karb obrony „swoich” obrazów przez ekspertów brytyjskich i francuskich, którzy nie wiedzą, który jest tym właściwym i głoszą przeciwstawne opinie.
W Luwrze tłumy podziwiają portret Mony Lisy Giocondy da Vinci. W madryckim Muzeum Prado można zobaczyć drugą, odrestaurowaną Monę Lisę. W tym przypadku eksperci przynajmniej twierdzą, że wiedzą, iż oryginał jest w Luwrze, a kopia w Prado, ale czy możemy im ufać? Prawdę i fikcję w świecie sztuki jest niezwykle trudno rozdzielić. Obraz z Luwru namalował Leonardo, a ten z Prado – jego uczniowie. Pod koniec życia da Vinci przeprowadził się do Francji. Zabrał ze sobą obraz – ten z Luwru, ale skąd mamy wiedzieć, że zabrał ten, który sam namalował? Może zabrał, by mieć pamiątkę, obraz namalowany przez uczniów?
Dzieło artystyczne jest bytem samodzielnym. Po stworzeniu odrywa się od swojego twórcy, a jego sygnatura ma tylko walor informacyjny i wpływ na wartość komercyjną, nie ma wpływu na wartość artystyczną. Dzieło, jeśli jest wybitne, jest takie bez względu na to, czy jest podpisane, kto podpisał, czy też anonimowe.
Jeśli tak, obejrzyjmy Monę Lisę nie pamiętając, kto ją namalował. Niech to będzie „Portret kobiety” anonimowego malarza z epoki. I aby ustawić się na pozycji „bezstronnego widza”, przypomnijmy słowa Witolda Gombrowicza z jego „Dziennika 1961-1966”: „Aż w końcu dochodzisz do świętego zakątka, gdzie króluje ona, Gioconda! Witaj, Cyrce!… równie pracowita i zatrudniona, jak gdym cię oglądał ongiś, niezmordowanie przemieniająca ludzi, nie w świnie wprawdzie, a w cymbałów! (…) Codziennie od pięciu wieków gromadzi się przed tym obrazem tłumek, aby dokonać kretyńskiego rozdziawienia gęby, ta sławna twarz codziennie ogłupia im twarze… (…) W ogóle głupota przewala się po salach Luwru. Jedno z najgłupszych miejsc świata.”
Uroda
Często słyszymy, że Mona jest piękna. Nie nam to rozstrzygać, ale przyjrzyjmy się najpierw proporcjom sportretowanej kobiety. Narzuca się wrażenie, że ma za dużą głowę w stosunku do ciała. Może to być złudzenie, wywołane zbyt silnym skręceniem ciała w stosunku do głowy; perspektywa skróciła barki, zmniejszyła ciało i podkreśliła wielkość głowy. Niemniej, mimo takiego wyjaśnienia pozostaje wrażenie, jakby głowa była domalowana do mniejszego, obcego ciała. Takie wrażenie nasila zarysowane zagłębienie między piersiami, które wydaje się odrobinę za bardzo przysunięte w stronę prawego ramienia kobiety.
Czy Gioconda była piękną kobietą? Może była piękna w czasach powstania obrazu i dlatego Vinci go malował z takim uporem, a może po prostu Leonardo zakochał się, albo malował kochankę księcia… Przecież tak na sto procent nie wiemy, kim była modelka. Dzisiejsze kanony urody kobiecej nie potwierdzają jej wybitnej urody. Powód to może zbyt duża twarz, wydatny nos, małe usta, zakłócona proporcja między czołem, nosem a podbródkiem. „Tłusta i niezbyt ładna Włoszka na suche skały włos rozpuszcza” – napisał o Monie Zbigniew Herbert w wierszu „Mona Lisa”. Nie ma to jednak większego znaczenia, gdyż „de qustibus non disputantum”.
Uśmiech
Najważniejszy jest podobno uśmiech; opinia, że jest tajemniczy narodziła się dopiero w XIX w. za sprawą artykułu francuskiego dziennikarza. Nikt wcześniej, przez 350 lat tajemniczości nie widział; ot po prostu lekko uśmiechająca się kobieta.
Leonardo nie „wynalazł” tego uśmiechu – delikatnego rozciągnięcia warg bez rozchylania ich – można go dostrzec we wcześniejszych rzeźbach oraz w obrazach nauczyciela da Vinci – Andrea del Verrocchia. Znajdziemy go także w innych obrazach Leonarda: „Św. Jan Chrzciciel”, „Święta Anna Samotrzecia” oraz obrazach jego szkoły: „Leda Spirydon” i „Leda Borghese”.
Uśmiech, przez wielu uważany za tajemniczy, porozumiewawczy, został użyty specjalnie, jako nośnik życia. Dzięki niemu Mona „ożyła”, nawiązała kontakt z publicznością, podziwiającą kunszt mistrza. Spróbujmy sobie wyobrazić kobietę bez uśmiechu. Jej portret byłby martwy, jak wiele ówczesnych, twarz nieciekawa, i wisiałby w galerii portretów, na które nikt nie zwraca uwagi. Ale mówienie, że ten uśmiech jest tajemniczy, że kobieta „coś wie”, że próbuje nam to przekazać, i że Vinci zakodował tę informację w obrazie, ma taką samą wagę, jak opowieści o klątwie Tutenchamona.
A jeśli nawet uznamy, że uśmiech jest tajemniczy i wiele mówiący, to porównajmy go z uśmiechem z portretu Bronzino.
Mona patrzy, zdawałoby się w oczy i uśmiecha się, jakby chciała powiedzieć „ty tu sobie malujesz, starasz się, a ja wiem, że mój mąż i tak ci nie zapłaci” albo „nie byłbyś taki ważny, gdybyś wiedział, że masz farbę na nosie”. (Chyba lepsze są takie żarciki, niż sugerowanie, że kobieta nie jest kobietą, że ma sparaliżowaną część twarzy, że cierpi na syfilis). Ta silna interakcja z widzem powoduje, że obraz różni się od innych z epoki. Portrety arystokratek czy też wizerunki madonn mają wzrok nieobecny, zamyślony, „jakby nie zauważyły widza”. Mona Lisa jest w tym względzie bardzo ekspresyjna, wręcz narzuca się. Chociaż warto porównać z Andrea del Sarto „Portret damy z tomikiem sonetów Petrarki”, ok. 1514 r.
Czy poza uśmiechem i patrzeniem „prawie w oczy” jest coś, co pozwala temu portretowi wyprzedzić „Damę z gronostajem”? Nasz Vinci jest ciekawszy: fryzura, dłonie, opaska, korale, suknie, zwierzak. Kobieta obserwuje coś, czego my nie widzimy, a wyraz jej twarzy mówi, że nie akceptuje tego, co widzi. Jest chyba niezadowolona. My też możemy, bo „Dama z gronostajem” nie jest tak sławna, jak na to zasługuje. Przez długie lata była w zbiorach prywatnych, które też nie znajdowały się w centrum Europy, a publiczność mogła się z nią zapoznać dopiero w XIX wieku. Potem kilkadziesiąt lat żelaznej kurtyny powodowało, że dotarcie do tego obrazu było praktycznie niemożliwe. Nie jest więc tak znana i „zanurzona” w popkulturze.
Spojrzenie
Cechą portretu Mony Lisy jest też jego niejednoznaczność. Kobieta patrzy w oczy, ale po bliższym przyjrzeniu widać, że patrzy trochę w bok, jakby patrzyła na prawe ucho widza lub obok niego. Uśmiecha się, ale nieznacznie, albo jest to uśmiech gasnący, jakby Mona Lisa zrozumiała, że nie bardzo ma powód do śmiechu. Oczy uśmiechają się, ale są trochę zmęczone, może pozowaniem, a może po prostu życiem, a jednocześnie widać w całej twarzy smutek. Ktoś zauważył, że uśmiech Mony staje się wyraźniejszy, gdy patrzy się w jej w oczy, znika, gdy przygląda się ustom.
Widać to, gdy porówna się z kopią, przypisywaną Vinci, z muzeum Prado. Hiszpańska wersja jest po konserwacji, która pokazała wiele szczegółów, przywróciła i ożywiła kolory. Warto zrobić taką próbę: zestawić na ekranie monitora Monę z Luwru, Monę z Prado, a między nimi Damę z gronostajem. Patrząc jednocześnie na te dzieła zobaczymy więcej, niż oglądając tylko Monę paryską. Można się poczuć jak Parys, który z trzech bogini miał wybrać najpiękniejszą. Ja wybrałem i chyba wiem, czyj portret Państwo wybiorą.
Strój
Mona ubrana jest w brązową suknię, z kolistym dekoltem, przez lewe ramię ma przerzuconą tkaninę, na głowie woalkę. Strój jest raczej skromy, poza haftem przy dekolcie nie ma innych ozdób, kobieta nie ma też biżuterii.
Już wiemy, że kolory zmieniły się, dlatego warto spojrzeć na wersję obrazu z Prado. Strój okazuje się bardziej strojny: suknię zdobi haft złotą nicią, rękawy są czerwone, a tkanina na ramieniu jest zwojem muślinu, który okrywa głowę kobiety. Jeśli się jednak porówna strój Mony Lisy z ze strojami innych portretowanych kobiet, wypada on nad wyraz skromnie. Sprawia wrażenie, jakby był to ubiór domowy, a nie reprezentacyjny, w którym kobieta chciałaby być sportretowana.
Pejzaż
Za plecami Mony, która została namalowana, jakby siedziała na balkonie w budynku położonym na wzgórzu, Vinci ukazał górzysty pejzaż z rzeką, drogą, mostem. Kolory uległy utlenieniu, błękity zzieleniały, a pejzaż stał się nierealny i przypomina ten z gry komputerowej o potworach i niezłomnym astronaucie. Skały na dalszym planie są mniej wyraźne i „zimniejsze” niż te na bliższym planie – w ciepłych brązach. To dlatego Vinci uznaje się za wynalazcę perspektywy powietrznej, polegającej na tym, że przedmioty bardziej odległe od widza są mniej wyraźne i mają barwę chłodniejszą niż te bliższe.
Czy taki był zamysł Vinci, by pejzaż był nierealny? Chyba tak, bo w wersji z Prado krajobraz jest równie niegościnny, a więc taka była jego pierwotna wersja. Czas niczego tu nie zepsuł. Nie odstraszyło to interpretatorów dzieła, którzy w krajobrazie dopatrują się zakodowanych informacji i proponują ich ujawnienie. Nie tak dawno ogłoszono, że widoczny nad lewym ramieniem Mony most znajduje się miejscowości Laterino w Arezzo, wcześniej, że to most w Buriano w tej samej prowincji lub Bobbio w Piacenza. I z ostatniej chwili: most, bez dwóch zdań, to Ponte Azzone Visconti znajdujący się w mieście Lecco – wyjaśniła wszystkim badaczka obrazu.
Dzisiaj nikt nie jest w stanie ani zaprzeczyć ani potwierdzić tych rewelacji. Ilu jest zwolenników – tylu jest przeciwników. Zapominają oni jednak, co Vinci napisał w traktacie o malarstwie w 1498 r. : „Malarz jest panem wszelkiego rodzaju ludzi i wszystkich rzeczy. Jeśli malarz chce ujrzeć umiłowane przez siebie piękności, jest on w mocy stworzyć je, a jeśli chce ujrzeć rzeczy potworne, które przerażają, lub błazeńskie i śmieszne, albo budzące prawdziwe współczucie, jest ich panem i twórcą. A jeśli chce stworzyć okolice zamieszkane i pustynne, miejsca cieniste i chłodne w czas upalny, przedstawi je, jak również miejsca ciepłe w chłodną pogodę. Jeśli chce dolin, jeśli pragnie wysokich szczytów górskich odsłaniających wielką przestrzeń, jeśli chce za nimi ujrzeć widnokrąg morza – jest tutaj panem; podobnie ma się rzecz, jeśli chce z niskich dolin ujrzeć wysokie góry lub z wysokich gór niskie doliny i wybrzeża”. Stanowisko Vinci jest jasne: artysta robi, co chce, i nie musi się zastanawiać, skąd jest most, którego wizerunek uwiecznił. Najpewniej jest kompilacją wszystkich mostów, które widział.
Nieśmiertelny pomocnik Vinci
Francuska wersja jest pokryta grubą warstwą zżółkniętego ze starości lakieru, który zmienił i przytłumił kolory, ukrył szczegóły, a twarzy dodatkowo nadał miękki kształt. Przykładem może być brak brwi, co nie było przez artystę zamierzone. Wersja z Prado pokazuje, że kobieta miała brwi ciemne, cieniutkie, prawdopodobnie zgodnie z ówczesną modą wyskubane. Mona Lisa z Luwru ich nie ma, ich istnienia musimy się domyślać, chociaż na prześwietleniu rentgenowskim widać, że są.
Cały obraz sprawia wrażenie „rozmytego”, nieostrego. Wygładzenie konturów, zatarcie kontrastów i przenikanie się kolorów, co jest odkryciem renesansowego malarstwa. Wcześniej kolory były odrębne, oddzielone konturem, autonomiczne. Vinci zastosował technikę nazywaną „sfumato”, polegającą na łagodnym przechodzeniu partii jasnych do ciemniejszych, co pozwoliło zmiękczyć kontury lub wręcz ukryć je w cieniu. Oprócz Vinci tę technikę wykorzystywał też Rafael Santi.
Oraz namalowało więc dwóch „twórców”: Leonardo da Vinci, z zawodu malarz i … czas, który zażółcił werniksy, utlenił barwniki, zazielenił i zażółcił całość. Pierwszy miał pod ręką technikę sfumato, drugi – 500 lat i konserwatorów, których dziś uznaje się za niekompetentnych, ale przecież odwoływali się do posiadanego stanu wiedzy. Nie mogli wiedzieć tego, co wiemy my.
„Zdarzyło mi się namalować obraz prawdziwie boski” – ocenił swoją pracę Vinci. Podobno nigdy nie był zadowolony ze swoich obrazów, zacytowane słowa mają więc znaczenie, ale czy my oglądamy ten sam obraz, który namalował Leonardo? W jakim stopniu to, co widzimy jest tym dziełem, które wyszło spod pędzla Vinci. A jeśli to tylko 25 procent, a resztę „namalował” czas?
Francuscy muzealnicy nigdy nie zdecydują się na usunięcie starych lakierów, gdyż po konserwacji postać Mony byłaby bliższa hiszpańskiej wersji niż obecnej. Nikt się nie odważy zaryzykować oskarżenia o zniszczenie arcydzieła, które znamy.
Nie ma co się zastanawiać, czy to dobrze, czy nie, gdyż jest, jak jest. Należy natomiast poważnie się zastanowić, czy obraz jest naprawdę wart tego, by tłoczyć się w kolejce do muzealnej salki, w której jest prezentowany, by zrobić zdjęcie jako dowód, że byliśmy i „rozdziawić gębę”
Otóż nie warto. Po pierwsze wszyscy tyle razy widzieliśmy ten portret, że znamy go równie dobrze, jak własne odbicie w lustrze. To dlatego opatrzył się i oglądanie oryginału łączy się z rozczarowaniem. Po drugie – jest nudny. Nic się na nim nie dzieje, nie ma co oglądać, a uśmiech portretowanej kobiety nie ma w sobie niczego tajemniczego. Ot, uśmiech modelki strofowanej przez artystę, że za bardzo się wierci. Natomiast na te wszystkie rewelacje prasowe: że jest w ciąży, że ma różne schorzenia, że jest mężczyzną – uczniem i kochankiem artysty, namalowanym pod postacią kobiety ze względów oczywistych, i wiele, wiele innych trzeba po prostu machnąć ręką. Nie mają one nic wspólnego ze sztuką, są dziećmi marketingu. A poza tym dzieło ogląda się w takich warunkach:
To skąd bierze się ta sława i opinia, że jest to najwybitniejszy obraz na świecie? Przecież jeszcze sto lat temu nikt za taki go nie uważał.
Do kradzieży Mony Lisy za najwybitniejsze dzieło malarskie w sztuce europejskiej uważano „Madonnę Sykstyńską” Rafaela Santi.
Wszystko się zmieniło po tym zdarzeniu na początku XX w. Nawet złodziej chciał ukraść inny obraz, jego zdaniem cenniejszy, ale okazał się zbyt duży, a niewielka Mona Liza była łatwa do wyniesienia. Kradzieży nie zauważono od razu, a muzeum nie miało zdjęcia dzieła, by udostępnić je gazetom. Dlatego informacjom o kradzieży najpierw towarzyszyło zdjęcie pustej ściany, na której wcześniej prezentowano Monę. I to główna przyczyna sławy. Media. Najpierw kradzież w 1911 r., później cudowne odnalezienie w 1913 r., a w kolejnych latach ataki na obraz żyletką, kwasem, kamieniem, sprayem, gorącą kawą, tortem i zupą. Malowano Monę nago, w dżinsach, z wąsami, brodą, z fajką i na wiele różnych sposobów. To wszystko tylko wzmocniło opinię mediów, które miały o czym pisać i podążającą za nimi publiczność, że „Mona Lisa” Leonardo da Vinci jest „the best”, co oznacza tylko tyle, lub aż tyle, że może nie jest najlepszy, ale na pewno najsławniejszy.
W tej wspaniałej ptaszarni, jaką są zbiory dawnego malarstwa, pełnej najcudowniejszych okazów, każą nam zachwycać się wróblem. Bo ktoś, kiedyś, coś powiedział, bo wróbel uczestniczył w czymś, o czym prawie nikt już nie pamięta. A, że komyś się to bardzo opłaca, to pilnuje tego wróbla, i robi wszystko, by publiczność zachwycała się wróblem. Nawet z kretyńskim rozdziawieniem gęby.
O Monie Lisie napisano wiele, a i my dołożyliśmy cegiełkę. Uważamy, że gdyby zapytać Monę, co o tym wszystkim sądzi, odpowiedziałaby nam, że już wyraziła swoją opinię na na muralu Nicka Walkera w Londynie:
Obejrzał: Salina
Literatura:
Alina Biała, Literatura i malarstwo, Warszawa 2009,
Edward Brooke – Hitching, Biblioteka szaleńca, Poznań 2023,
Edward Brooke – Hitching, Galeria szaleńca, Poznań 2022,
Umberto Eco, Historia piękna, Poznań 2007,
Witold Gombrowicz, Dziennik 1961-1966, Kraków 1986,
Priya Hemenway, Sekretny kod, Köln 2009,
Justyna Łabądź, 100 najpiękniejszych obrazów, Warszawa 2023,
Waldemar Łysiak, Malarstwo białego człowieka, t. 2, Warszawa 2010,
Andy Pankhurst, Lucinda Hawksley, Arcydzieła sztuki, Warszawa 2022,
Patrick de Rynek, Jak czytać malarstwo, Karków 2005,
Władysław Strzemiński, Teoria widzenia, Łódź 2016,
Leonardo da Vinci, Warszawa 2019,
The Prado Guide, Muzeo Nacional del Prado 2019,
Bogumiła Wrońska, „Sztuka fałszerzy” Franka Arnau, w: Muzealnictwo nr 19, Ministerstwo Kultury i Sztuki, Zarząd Muzeów i Ochrony Zabytków, Warszawa – Poznań 1970
Obrazy użyte:
Leonardo da Vinci, Mona Lisa Gioconda, 1503-1506, olej na desce, 77 x 53, Luwr, Paryż.
NN, Mona Lisa, 1503-1519, olej na desce, 76,3 x 57, Prado, Madryt.
Leonardo da Vinci, Madonna w grocie, 1483-1485 lub 1486, olej na desce, 199 x 122, Luwr, Paryż.
Leonardo da Vinci, Madonna w grocie, 1493-1495 i 1503-1508 lub 1506-1508, olej na desce, 195,5 x 120, National Gallery, Londyn.
Szkoła Leonarda, Leda z łabędziem, olej na desce, 130 x 77,5, Galeria Uffizi, Florencja.
Leonardo da Vinci, Dziewica z dzieciątkiem i św. Anną (Święta Anna Samotrzecia), 1502-1518, olej na desce, 168 x 112, Luwr, Paryż.
Leonardo da Vinci, Portret damy, 1490-1495, olej na desce, 62 x 44, Luwr, Paryż.
Andrea del Sarto, Portret damy z tomikiem sonetów Petrarki, 1528, olej na desce, 84 x 69, Galeria Uffizi, Florencja.
Bronzino, Portret Lucrezii Puci Panciatichi, ok. 1540, olej na desce, 101 x 82,8, Galeria Uffizi, Florencja.
Bronzino, Portret Eleonory Toledańskiej z synem Giovannim, 1545, olej na desce, 115 x 96, Gal;eria Uffizi, Florencja.
Leonardo da Vinci, Dama z gronostajem, 1489-1490, olej na desce, 54,7 x 40,3, Muzeum Książąt Czartoryskich, Kraków.
Rafael Santi, Madonna Sykstyńska, 1513-1514, olej na płótnie, 265 x 196, Galeria Obrazów Starych Mistrzów, Drezno.
Nick Walker, Moona Lisa, mural w Londynie
Wystąpili:
Leonardo da Vinci, właściwie Leonardo di ser Piero da Vinci (ur. 1452 Anchiano – zm. 1519 Clos Luce) – włoski renesansowy malarz, rzeźbiarz, architekt.
Andrea del Sarto, właściwie Andrea d’Agnolo di Fransesco di Luca (ur. 1486 Florencja – zm. 1530 tamże) – włoski malarz renesansowy.
Agnolo Bronzino, właściwie Agnolo di Cosimo di Marino, zwant także Agnolo Tori lub Agnolo Allori (ur. 1503 Monticelli – zm, 1572 Florencja) – włoski malarz okresu manieryzmu.
Rafael, właściwie Raffaello Santi lub Rafaello Sanzio 9ur. 1483 Urbino – zm.1520 Rzym) – włoski renesansowy malarz i architekt.
Nick Walker (ur. 1969) – brytyjski artysta graffiti pochodzący z Bristolu w Anglii.
Jedna odpowiedź
Bardzo ciekawy blog, rzeczowy i wyważony. Od dzisiaj zaglądam regularnie. Pozdrowienia 🙂