
Hans Memling, Sąd ostateczny, między 1467 a 1471, technika mieszana: tempera, olej na desce, część środkowa: 242 x 180, skrzydła: 242 x 90, 242 x 90, Muzeum Narodowe w Gdańsku
Huknęły spiżowe trąby, nieludzkim rykiem poderwały na równe nogi śpiących, zagłuszyły zgrzyt przesuwanych kamiennych płyt. Żywi podbiegli do okien, zadarli głowy, by dostrzec, skąd ten ogłuszający łoskot dochodzi, zmarli zaczęli wstawać z grobów. Na ciemnym niebie pojawiła się rozświetlona postać Syna Bożego, bo właśnie nadszedł ten dzień: Paruzja! Powtórne przyjście Jezusa Chrystusa na świat – dzień Sądu Ostatecznego. Drżyjcie grzesznicy! Nastał właśnie czas, w którym zło zostanie pokonane ostatecznie.
O tym jest tryptyk Hansa Memlinga „Sąd Ostateczny” – drugi chyba, po „Damie z gronostajem”, najwartościowszy obraz w zbiorach polskich. Historia jego powstania i dalsze losy są sensacyjne:
27 kwietnia 1475 roku gdański korsarz Paul Beneck, dowodzący karawelą „Peter von Danzing”, zaatakował angielską galeonę „Thomas”, wiozącą do Londynu cenny ładunek, który należał do Thomasa Portinari, bankiera Medyceuszy i radcy burgundzkiego dworu. Toczyła się wtedy wojna między Anglią a Związkiem Hanzeatyckim, do którego należał Gdańsk. Po zaciętej podobno walce łupem Benecka stała się cała zawartość galeonu: futra, tapiserie oraz dopiero co ukończony obraz Hansa Memlinga. Portinari próbował odzyskać swoją własność, ale nie pomogła interwencja księcia Burgundii Karola Śmiałego ani nawet bulla papieża Sykstusa IV.
Gdańszczanie uważali, że zgodnie z ówczesnym prawem łup im się należy. Decyzją właścicieli korsarskiego okrętu obraz trafił jako dar do gdańskiego kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, nazywanego dzisiaj bazyliką Mariacką
Tryptyk budził ogromne emocje, wielu chciało go mieć. Cesarz Niemiec Rudolf II na początku siedemnastego wieku chciał odkupić obraz za ogromną kwotę. Gdańszczanie odmówili. Car Rosji Piotr Wielki zażądał przekazania mu dzieła. Gdańszczanie odmówili. Napoleon nie żądał, po prostu wywiózł je do Paryża i uroczyście pokazał w Luwrze. Po upadku Cesarza Francuzów obraz trafił do Berlina, gdzie wpisano go do katalogu Akademi Sztuk Pięknych. Król niemiecki Fryderyk Wilhelm III zamierzał zalegalizować ten stan, proponując Gdańskowi bogate profity. Gdańszczanie odmówili, a obraz wrócił do miasta. Pod koniec drugiej wojny światowej Niemcy wywieźli i ukryli obraz w Turyngii, gdzie odnaleźli go czerwonoarmiści. Jako łup wojenny trafił do Leningradu, do Ermitażu. Wydawało się, że już na zawsze, ale po latach stał się cud! W 1956 r. Rosjanie oddali obraz, który wrócił do Gdańska. Ten fragment trzeba chyba przeczytać jeszcze raz, by zrozumieć istotę cudu: Rosjanie zwrócili obraz! Dzisiaj tryptyk znajduje się w gdańskim Muzeum Narodowym, a w bazylice wisi jego dziewiętnastowieczna kopia.
Sąd Ostateczny to popularny temat w malarstwie średniowiecza i renesansu, chociaż był podejmowany także w XIX wieku. W sumie swoje wersje przedstawiło ponad 50 malarzy, w tym Hieronim Bosch – 4 razy, Jan Provoost 3 razy, Fra Angelico i Peter Paul Rubens po 2 razy.
Dlaczego Memling tak namalował ten obraz? Trudno byłoby go namalować inaczej. Sąd Ostateczny przebiega według ustalonego scenariusza, nie trzeba więc obejrzeć obrazu pod tym tytułem, żeby wiedzieć, co się na nim znajduje. Klient, który złożył malarzowi zamówienie, mógł wskazać mu obraz Rogiera van der Weydena i powiedzieć: proszę namalować mi coś takiego, chcę żeby mój obraz był podobny.
Memling wiedział, że jego dzieło zawiśnie we Florencji, a więc bardzo daleko, i raczej nikt nie dowie się, że obrazy są we fragmentach bliźniaczo do siebie podobne. Jest też inna możliwość. Klient zamówił obraz pod warunkiem, że zostanie on wykonany w bardzo krótkim czasie. Memling zdawał sobie sprawę, że jeśli będzie musiał pracować nad kompozycją, nie dotrzyma terminu, dlatego zaczerpnął tak mocno z obrazu van der Weydena, a może miał nawet jakieś szkice, przekazane mu przez zleceniodawcę. A może po prostu taki był wówczas sposób działania. Wszyscy – Jan van Brussel, Hans Memling, Rogier van der Wayden, Jan van Eyck, Fra Angelico, Heronimus Bosch, Petrus Christus, Stefan Lochner – czerpali nawzajem od siebie.
Zostawmy powód podobieństwa i zacznijmy oglądanie od prawego skrzydła (lewego dla widza), na którym przedstawiono schody do nieba.
Na dole szklanych schodów święty Piotr z kluczem w dłoni wita bezgrzesznych, podaje dłoń mężczyźnie, którego wygląd odbiega znacząco od innych, stojących wokół niego. Jest starszy, z hiszpańską bródką, siwymi włosami. Artyści w czasach Memlinga, ale też nie tylko wtedy, chętnie umieszczali w swoich dziełach autoportrety, portrety bliskich, znajomych, wrogów oraz wszystkich, którzy byli gotowi za to zapłacić lub tych, którym chcieli się przypodobać. Można założyć, że klęczący przed św. Piotrem to osoba malarzowi znana i nietuzinkowa, nie umieściłby bowiem w tym eksponowanym miejscu przypadkowej postaci. Może tym mężczyzną jest ojciec malarza, jego patron, opiekun. Podejrzenie jest o tyle zasadne, że wiemy, kim jest mężczyzna siedzący na dolnej szali wagi (więcej o nim później) oraz znamy koncepcję, że jeden z apostołów, siedzący po lewej stronie Jezusa, z dłonią na sercu, ma twarz Karola Śmiałego, księcia Burgundii.
Pozostali mężczyźni patrzą na świętego Piotra i idą do góry. Wszyscy są młodzi, ogoleni, mają przyjemne, spokojne twarze. Co bardzo dziwne, nikt się nie uśmiecha, a ich twarze powinny przecież promieniować radością. Możliwe, że wśród tych osób są także sportretowani znajomi malarza, szczególnie że twarze różnią się od siebie, co – jak zobaczymy dalej – nie jest obowiązkowe. Na schodach są też kobiety, jest ich o połowę mniej i są to same rudowłose. Nie znaczy to, że wszystkie rude idą do nieba, bo w piekle też niejedną rudą zobaczymy.
Za chwilę bezgrzeszni, których widzimy na schodach, wejdą do Nieba przez bramę, przypominającą reprezentacyjne, główne wejście do kościoła, przypominające wejście do katedry w Tarragonie w Hiszpanii. Kamienne figury przedstawiają najpewniej patriarchów kościoła, tak jest we wspomnianej katedrze. Nad nimi orkiestra anielska wita sprawiedliwych niebiańską muzyką.
Na szczycie schodów stoi szczególna grupa osób, wyraźnie odróżniająca się od tych stojących na dole. To elita: widzimy więc po drugiej stronie bramy do Nieba trzystopniową koronę papieską, trochę niżej – czerwony kapelusz kardynalski, a jeszcze niżej – biskupią tiarę. Wokoło tych dostojników kościelnych stoją mniej ważni reprezentanci kleru, których można poznać po wygolonych tonsurach. Przypominają się słowa przeboju Led Zeppelin „Stairway To Heaven”, w którym mowa o tym, że jak ktoś kupi sobie schody do Nieba, to w Niebie wszystko dostanie.
Środkowa, główna część tryptyku jest podzielona na dwie części: niebiańską i ziemską.
W części niebiańskiej Jezus zasiada w czerwonym płaszczu symbolizującym jego męczeństwo, na tęczy symbolizującej przymierze Boga i ludzi, na tle blasku słonecznego, podkreślającego jego królewski majestat. Ten intensywnie złotożółty kolor tła w malarstwie flamandzkim, a stwierdzono to też u Memlinga, uzyskiwano po dodaniu do wolno schnącego werniksu sproszkowanego złota (drobiny są widoczne pod mikroskopem). Malarz stosował też złoto płatkowe oraz lazuryt uzyskiwany z afgańskiego lapis-lazuli. Wszystko to było bardzo kosztowne i musiało wpłynąć na cenę obrazu. Widocznie rodzina Tanich nie żałowała grosza.
Pod tęczą panuje noc. Chrystus opiera stopy na złocistej kuli, która oznacza nieskończoność, doskonałość, jest tożsama z globem ziemskim, alegorią świata. Można też nie szukać głębszych wyjaśnień. Po prostu – gdyby nie kula Jezus machałby nogami w powietrzu, jak to robi na obrazie „Ukrzyżowanie i Sąd Ostateczny” Jana van Eycka, a to przecież nie uchodzi podczas Sądu, a przy okazji cierpi na tym majestat Zbawiciela.
Obok głowy Jezusa z prawej strony malarz wymalował białą lilię – symbol niewinności i miłosierdzia, a z lewej – miecz, symbol sprawiedliwość. Trzeba zwrócić uwagę, że miecz jest rozgrzany do czerwoności. Może jest to ten sam miecz – „wirujący i ognisty”, który bronił wejścia do Raju, by Adam nie wrócił po owoc z drzewa życia wiecznego? Lilia i miecz są równoważne, na tej samej wysokości, tej samej wielkości. Ale czy Jezus jest tak samo miłosierny jak sprawiedliwy? Licząc bezgrzesznych i grzeszników widać, że zwycięża sprawiedliwość, a miłosierdzie jest w odwrocie.
U góry obrazu, ponad Jezusem aniołowie trzymają przedmioty męki pańskiej; jeden dźwiga bicz i kolumnę, przy której był biczowany Syn Boży, drugi – krzyż, trzeci – koronę cierniową, a czwarty – gwoździe, młotek, włócznię i gąbkę na kiju.
Niżej po obu stronach Jezusa siedzą apostołowie, obok nich – Jan Chrzciciel i Matka Boska.
Jezus nie jest szczęśliwy. Jego twarz jest napięta, jakby stężała w nieruchomą maskę, w oczach widać zdecydowanie. On wie, że sądzenie ludzi to nie przelewki. Można się pomylić, nawet jeśli jest się nieomylnym. Spójrzcie na zmartwychwstałego, którego wyrywają sobie anioł i diabeł tuż przy Archaniele Michale. Twarz Jezusa nie wróży niczego dobrego, on rozumie, przed jak karkołomnym zadaniem stanął. To dziś, w dzień Paruzji zło zostanie pokonane ostatecznie. Jezus prawą ręką błogosławi, lewą wskazuje miejsce grzeszników. Nie można spodziewać się po nim litości. Misja musi być wykonana.
Trzeba zwrócić uwagę, że postaci Jezusa i Archanioła są dużo większe niż otaczających ich ludzi. Jak w sztuce egipskiej, w której bogowie i faraon zawsze byli więksi niż zwykli śmiertelnicy. Warto obejrzeć inne obrazy o tej tematyce, by stwierdzić, że zasada taka była dość powszechna przy malowaniu sądów ostatecznych.
W centralnej, ziemskiej części obrazu, na rozległej równinie, na której zmarli zmartwychwstają i wychodzą z grobów, a na krańcach której widać wstający świt, w złocistej zbroi stoi Archanioł Michał. Na szalkowej wadze sprawiedliwości waży uczynki ludzi. Nad jego głową anioły z zapałem dmą w trąby, to one są przyczyną apokaliptycznego hałasu.
Archanioł Michał jest uważany za najpotężniejszego z aniołów. Jest wodzem zastępów niebieskich walczących z szatanem, on go strącił wraz z upadłymi aniołami z nieba w otchłań. Jest wicekrólem nieba, pełni funkcję, którą przed upadkiem sprawował Szatan. W 1950 r. papież Pius XII ogłosił Michała patronem policjantów. Gdy Michał płacze nad grzechami wierzących, z jego łez powstają drogocenne kamienie.
Archanioł, jak na wodza przystało, jest w złotej zbroi, na którą narzucił bogato zdobiony klejnotami płaszcz. Jego napierśnik jest wcięty w talii, jakby to był damski gorset. Michał ma długie, szczupłe, choć okute w złote blachy nogi. Może to wszystko coś znaczy? Kobieca sylwetka, a jednocześnie twarz, którą można uznać za męską lub damską; może w ten sposób autor przekazał nam, że Anioły nie mają płci? A może Anioły są kobietami? Bo to, że kobiety są aniołami, to już wiemy.
Dookoła Archanioła Michała z grobów powstają zmarli: wszyscy, zarówno prawi, jak i grzesznicy. W tym dniu otrzymują oni swoje ciała, ale nie są to te same, które mieli. Nowe – to ciała duchowe. Może dlatego prawie wszyscy na obrazie są młodzi, szczupli, mają nienaganne figury i, co ciekawe, mają wszystkie zęby. Na obrazie nie ma szczerbatych. Nie ma wśród nich też ludzi otyłych albo z widocznymi wadami fizycznymi.
Archanioł Michał w lewej ręce trzyma wagę, na której waży uczynki dwóch mężczyzn. Im uczynków dobrych jest więcej, tym ciało jest cięższe, a zwycięzca tej konkurencji trafi do nieba. Biada przegranemu, którego szalka nie opadnie wystarczająco nisko, on trafi do piekła. Pomogą mu w tym demony, które mają pełne ręce roboty, by grzeszników zepchnąć w ogień piekielny. Statystycznie grzeszników jest więcej. Na schodach do nieba jest 25 sprawiedliwych, w piekle 30 grzeszników. Po prawej stronie Archanioła jest 23 zmierzających w kierunku schodów, a po lewej, pod „opieką” diabłów – 27.
W prawej, uniesionej ręce Archanioł Michał trzyma pastorał – symbol wiary, atrybut pasterza Kościoła. Archanioł trzyma go w taki sposób, że odnosi się wrażenie, że jego koniec dotyka szalki jednego ważonego, jakby mu „pomagał”. Nie wiemy, czy spycha szalkę w dół, czy podciąga ją do góry. A jest to ważne, bo na drugiej, opadającej siedzi florencki bankier Tommaso Portinari, właściciel zrabowanego ładunku.
Przyjrzyjmy się jego twarzy. Jest inna niż ciało. I nie ma tu żadnej tajemnicy. Twarz bankiera została namalowana na folii metalowej i przyklejona do deski obrazu, gdy był on już gotowy lub na ukończeniu. Pod folią są ślady malatury, co może dowodzić, że wcześniej była namalowana tam inna twarz, niestety nieudolne zabiegi konserwatorskie w dawnych latach wykluczyły dziś możliwość stwierdzenia, czy na pewno tam była, czy tylko przygotowano miejsce pod późniejszy portret.
Sponsorami obrazu byli włoski bankier Angola di Jacopo Tani i jego żona. Oboje zostali uwiecznieni na skrzydłach ołtarza od zewnętrznej strony i są widoczni po ich zamknięciu. Tani na rewersie nieba, a jego żona na rewersie piekła. Przypadek?
Portinari to bankier, który konkurował z Tanim. Możliwe, że jego podobizna znalazła się w ostatniej chwili na namalowanym już obrazie, gdyż wypłacił jakąś sumę Tanim lub zmusił ich do tego w inny sposób. A może Portinari, który miał zawieźć obraz do Florencji, bez wiedzy Taniego i Memlinga dokonał zmian. Wynajął innego malarza, który sportretował go na metalowej folii i wkleił w ustalonym miejscu. Małżeństwo Tanich i Memling nigdy się o tym nie dowiedzieli, gdyż tryptyk wylądował w Gdańsku czyli, jak na ówczesne czasy, bardzo daleko. My też się nie dowiemy, jak było naprawdę, zresztą to nie ma żadnego znaczenia.
Po obu stronach Archanioła dzieją się rzeczy, na które warto zwrócić uwagę. Po lewej anioł i demon wyrywają sobie duszę mężczyzny. Widocznie pasuje obu adwersarzom. Prawdopodobnie za życia był symetrystą. Po przeciwnej stronie demon niesie trzymanego za nogę grzesznika, który łapie za nogę innego, próbującego uciec w kierunku nieba. Przypomina się dowcip, w którym w piekle grzesznicy siedzą w narodowych kotłach. Przy wszystkich stoją straże, tylko przy polskim nie, bo – jak tłumaczy diabeł – Polacy pilnują się sami. Jeśli tylko któryś próbuje wyjść, pozostali wciągają go z powrotem do kotła. Zachodzi więc podejrzenie, że niesiony grzesznik jest Polakiem.
Scena sądu bożego nie jest oryginalnym pomysłem chrześcijan. Już w starożytnym Egipcie zmarły poddawany był sądowi bożemu. Tam ważono serce. Jeśli było wypełnione dobrymi uczynkami, i na wadze nadzorowanej przez boga Ozyrysa „obroniło się”, zmarły przechodził przez bramę do nieba. Jeśli nie – było pożarte przez Ammuta, demona z głową krokodyla, tułowiem lwa i zadem hipopotama, a zmarły tracił prawo do życia wiecznego i przepadał w nicości.
Na prawym skrzydle przedstawiono piekło. Nie jest ono tak ciekawe jak niebo. Jak to w piekle, widzimy tylko ogień w wulkanicznej otchłani, uwijające się diabły i przerażonych grzeszników, wśród których są duchowni z tonsurami, rude kobiety, starcy. Co ciekawe, są też łysi, których nie ma na schodach oraz po prawej stronie Archanioła. Jaki wniosek, przypadek?
W piekle pracują też diablice, obie w górnej części piekła. Jedna z wzniesionymi nad głową widłami, druga, jeszcze wyżej, z jednym rogiem na głowie niesie na ramieniu grzesznika. Obie można poznać po obfitych biustach.
Warto też przyjrzeć się uważnie grzesznikom, gdyż są do siebie podobni, jak bracia. Czy to celowy zabieg mający pokazać, że grzech upodabnia do siebie wszystkich grzeszników?
Co można jeszcze zobaczyć?
Salina
Literatura:
Mirosław Barwik, Księga wychodzenia za dnia. Tajemnice egipskiej Księgi Umarłych, Warszawa 2020.
Alina Biała, Literatura i malarstwo, Bielsko-Biała 2009
Juan Eduardo Cirlot, Słownik symboli, Kraków 2000
Gustav Davidson, Słownik aniołów w tym aniołów upadłych, Poznań 1998
Justyna Łabędź, 100 najpiękniejszych obrazów, Warszawa 2023
Andrzej Nowakowski, Sąd, Muzeum Narodowe w Gdańsku, Gdańsk 2016
Patrick de Rynck, Jak czytać malarstwo, Kraków 20057
Maria Rzepińska, Historia koloru w dziejach malarstwa europejskiego, Warszawa 1989
Wacław Zarzycki, Kaprowie i piraci polscy, Warszawa 1997
Obrazy użyte:
Hans Memling, Sąd Ostateczny, tempera,olej na desce, między 1467 a 1471 r., wym. , Muzeum Narodowe w Gdańsku.
Rogier van der Weyden, Sąd Ostateczny, Znajduje się w Hôtel-Dieu, historycznym hospicjum w Beaune, Francja.
Sąd Ozyrysa w Księga wychodzenia za dnia. Tajemnice egipskiej Księgi Umarłych.
2 Responses
Niezwykle wnikliwy esej, ukazujący szczegóły które wielu oglądającym dzieło umykają. Mamy tu połączenie z inspirującą interpretację owych szczegółów. Trochę tak, jakby ktoś rozłożył broń na elementy pierwsze, przystępnie wyjaśnił ich znaczenie, po czym ją złożył. Do tego wpleciona jest niezwykle burzliwa historia obrazu oraz nawiązanie do starożytnego Egiptu.
Salina nie stroni przy tym od żartobliwych uwag, dzięki czemu można podczas lektury się uśmiechnąć.
Ciekawa byłaby interpretacja Sądu Ostatecznego Hieronima Boscha, który to obraz wydaje się pełen nader dziwnych postaci i sytuacji.
Nie mamy kolejnego sądu w planach, a Bosch pojawi się.