Search
Close this search box.

Klejnoty świętego Sebastiana

NN, Męczeństwo św. Sebastiana, 1493-1494, olej, złoto na desce dębowej, 186 x 257, centralny panel ołtarza św. Sebastiana, Wallraft – Richartz Muzeum, Kolonia, Niemcy

 

W poprzednim eseju uchyliliśmy się od pokazania obrazu, który zajął drugie miejsce w naszym mało poważnym konkursie, by zaprezentować go teraz i dać nam więcej czasu na obejrzenie go. Zobaczymy, może będą jakieś komentarze, ale moim zdaniem obraz jest wspaniały. Najczęściej wizerunki św. Sebastiana są nudne. Widzimy nieruchome jak kloc ciało, w które wbito kilka strzał, a wokół niego nie ma nikogo. Nie dostrzeżemy emocji, czy na twarzy, czy też w mowie ciała. Zazwyczaj nie ma też krwi, no, może nieraz kilka oszczędnych kropel. Obraz ze św. Sebastianem  nie miał ukazywać jego męczeństwa wiernie, tak na sto procent. Namalowano go, by chronił przed zarazą, której chyba najbardziej bali się ludzie w średniowieczu i renesansie. Miał też być przyjemny w oglądaniu, miał przypominać, a nie przerażać i wzbudzać skrajne emocje. Ta uwaga dotyczy większości obrazów, pokazujących męczeństwo świętych kościoła rzymskiego. Pokazują je, ale nie drastycznie, raczej zachowują umiar i pewną elegancję. Ot, taka dworska kaźń bez krwi i brutalności.

Imię „Sebastian” pochodzi od greckiego słowa „sebastos”, co oznacza „czcigodny”, „dostojny”, „święty”, „znakomity”. Łacińskim odpowiednikiem jest „augustus”. Imię powstało na bazie właśnie tego języka, i pierwotnie oznaczało mieszkańca miasta, które od cesarza Rzymu otrzymało zaszczytny tytuł „sebastos”. Nasz gwardzista miał więc już wpisaną „świętość” w swoje imię. Było ono popularne u szlachty polskiej w XVI – XVIII wiekach, a i dzisiaj nie jest zapomniane, skoro ponad 150 tysięcy Polaków je nosi. Od tego imienia nazwę wzięło miasto Sewastopol.

Obraz namalował nieznany nam z nazwiska późnogotycki malarz, który nosi przydomek „Mistrz Rodziny Marii Młodszy”. Urodził się około 1450 roku, zmarł – około 1515. Działał w Kolonii i okolicach w latach 1475 -1515. Jego przydomek pochodzi od tryptyku, którego jest autorem: „Ołtarz Rodziny Marii”. A Młodszy dlatego, że w I połowie XV wieku działał „Mistrz Rodziny Marii Starszy”.

Zanim zaczniemy oglądać, przypomnijmy legendę o św. Sebastianie. W tym celu posłużymy się cytatem z eseju „Tęczowy święty Sebastian”:

Legenda o świętym Sebastianie mówi, że był on oficerem Gwardii Cesarskiej cesarza Dioklecjana, który panował od 284 do 305 roku. Gdy wydało się, że Sebastian jest chrześcijaninem, został skazany na śmierć. Wybrano tortury, polegające na przeszyciu licznymi strzałami. Łucznicy po wykonaniu zadania zostawili Sebastiana sądząc, że jest martwy. Życie uratowała mu święta Irena. Po wyzdrowieniu święty Sebastian udał się do cesarza, by napomnieć go jeszcze raz, że prześladując chrześcijan, grzeszy. Cesarz kazał zabić go pałkami, co zrobiono tym razem skutecznie. Ciało wrzucono do kanałów miejskich. Wydobyła je i pochowała święta Lucyna.

Spójrzmy wreszcie na obraz:

Czyż nie jest wspaniały?

Łucznicy przypominają bohaterów filmu Mela Brooksa „Robin Hood: Faceci w rajtuzach”. Zwracają uwagę wzory i kolory. To nie mogą być zwykli żołnierze, którzy wykonują polecenia cesarza. W kolorowym tłumie jest jeden zbrojny w kolczudze, pancerzu i fantazyjnym hełmie, ale pozostali to cywile. Odziani są dostatnio, w nowe ubrania, które są na miejscu w pałacowych komnatach, a nie w obozie wojskowym. Ich rajtuzy przechodzą wszelkie wyobrażenie przepychu. Są granatowe, czerwone, bordowe, w pasy granatowo – złote i biało – granatowe. Istny pokaz mody. Można uznać, że to arystokraci, którzy, chcąc przypodobać się Dioklecjanowi, sami wymierzają karę.

Klasą stroju nie odbiega od nich św. Sebastian. Obok niego, na ziemi leży obszyty futrem, wzorzysty płaszcz, w którym później widzimy świętego, gdy wchodzi po schodach. Ze skrępowanymi rękami nad głową i przywiązany do drzewa stoi w czerwonych rajtuzach, obnażony od pasa w górę. Uwagę zwraca fikuśna sakiewka na klejnoty rodzinne, którą malarz wyeksponował w centrum obrazu. Dlaczego to zrobił, dlaczego tak ważne dla niego było zaznaczenie męskich cech płciowych? Przecież mógł przykryć biodra świętego fragmentem koszuli, którą oprawcy zdarli z niego. Gdy dokładnie przyjrzymy się innym uczestnikom kaźni, zauważymy, że podobny woreczek jest widoczny u strzelca w złoto – granatowych rajtuzach, u kolejnego w niebieskim wdzianku i czerwonym berecie z piórami, i dalej – w scenie ze św. Ireną u Sebastiana. Może więc była to w tamtych czasach tak oczywista część garderoby, że nikomu nie przyszłoby do głowy jej ukrywać. Wręcz przeciwnie, brak sakiewki wywołałby zdziwienie, a może nawet zgorszenie.

Blade ciało św. Sebastiana nie widziało słońca, ma tylko trochę zaróżowioną twarz i szyję, a jasna karnacja skóry jest typowa dla osoby rudowłosej. Wszyscy pozostali mężczyźni mają ciemniejsze, opalone i ogorzałe twarze. Święty patrzy nam prosto w oczy, a my nie widzimy żadnego wrażenia z 17 strzał, które w nim utkwiły. Nie przejmuje się też kolejnymi strzałami, które nadlecą, gdyż cztery są już w napiętych łukach, a następni amatorzy strzelania do nieruchomego celu przygotowują się.

Przyjrzyjmy się bliżej ich twarzom. Słowo, jakie przychodzi do głowy, by opisać ich wyraz, to „skwapliwość”, z jaką przygotowują śmiercionośny sprzęt lub naciągają cięciwy łuków. Według słownika „skwapliwość” to „ostentacyjna gotowość do wykonania zadania”. I o to chodziło: o pokazanie zaangażowania cesarzowi, by zdobyć jego uznanie. To potwierdza, że strzelcami są dworzanie, a może nawet arystokraci.

Św. Sebastian ma przyjemną twarz. Może nie jest urodziwy, przystojny, ale nie patrzmy na niego stosując dzisiejsze wzorce. Ma pogodną twarz o łagodnych,  regularnych rysach. Nie można tego powiedzieć o jego oprawcach. Ich twarze są pokryte głębokimi bruzdami, widać na nich brutalność, którą potwierdzają swoimi czynami.

Popatrzmy, co się dzieje poza sceną kaźni.

Legenda opowiadana jest w zielonej dolinie, schodzącej w kierunku wody. Po prawej stronie stoi niezbyt atrakcyjny zamek gotycki, kamienny, za nim widać ceglany mur opasujący miasto z basztami obronnymi. Dolinę namalowano w różnych odcieniach zieleni, w dali są widoczne niebieskie wzgórza. Zastosowano perspektywę powietrzną, w myśl jej założeń obiekty dalekie widzimy rozmyte i w zimnych barwach. W tej dolinie możemy obserwować, jak w komiksie, kilka epizodów z legendy o św. Sebastianie.

W prawym, górnym rogu obrazu cesarz Dioklecjan w otoczeniu dworzan i gwardzistów słucha raportu, składanego mu przez mężczyznę, który przykłada rękę do głowy, jakby salutował. Słowa raportu są aż tak fascynujące, że jeden z gwardzistów pochylił się w stronę mówiącego, by lepiej usłyszeć, a drugi wpatruje się w niego z otwartymi ustami.

Z legendy wiemy, czego dotyczy raport. Cesarz właśnie dowiaduje się, że jego gwardzista jest chrześcijaninem. Skaże go na rozstrzelanie, a my zobaczyliśmy kaźń w centralnej części obrazu.

 

W głębi obrazu widzimy przywiązanego i opartego o drzewo św. Sebastiana, z którego ciała św. Irena – zgodnie z legendą – wyjmuje strzały. Wyjęte odkłada na bok. Św. Irenie towarzyszy i pomaga anioł.

 

Na kolejnym komiksowym obrazku św. Sebastian wspina się po schodach, na szczycie których czeka na niego cesarz Dioklecjan. Poznajemy go po czapce, zielonych rękawach i wzorzystej szacie – takiej samej, jak na początku opowieści.

My wiemy, co się zaraz stanie.

Na schodach czeka też mały, biały piesek, który patrzy na Sebastiana. Nie można przyjąć, że nagle autora obrazu naszła nieodparta chęć namalowania pieska. Zwierzak jest tam z konkretnego powodu. Wiemy, że jest uosobieniem wierności, takiej, jaką św. Sebastian okazuje wobec chrześcijaństwa. Św. Ambroży twierdzi, że każdy chrześcijanin powinien być „psem Boga” i podnosić głos w obronie Chrystusa, gdy na jego owczarnię napadają wilki. Św. Sebastian idzie do cesarza, jak kaznodzieja, by upomnieć go, przestrzec przed prześladowaniem chrześcijan. W starej symbolice chrześcijańskiej widziano w psie, stojącym na straży domu i stada, obraz kaznodziei.

A teraz zajmijmy się czymś, czego na obrazie nie ma. Nie ma nieba. Przestrzeń ponad doliną i odległymi wzgórzami powinna być błękitna, a jest złota. Złota, ale skromna. Z najprawdziwszego złota. W opisie technicznym obrazu zaznaczono, że deska dębowa została pokryta farbami olejnymi i złotem. Malarze tego okresu stosowali złoto płatkowe lub pył złoty, dodawany do lakieru. Przyczyn było kilka. Złoto było symbolem świętości, wieczności i niezmienności wartości duchowych. Znakomicie odbija światło, powoduje, że obraz mieni się i zmienia w zależności od kąta patrzenia, a na dodatek podkreśla intensywność kolorów. I na koniec: użyte złoto pokazywało status majątkowy fundatora obrazu, i kto wie, czy ta przyczyna nie była najważniejsza.

Ze złotym tłem zetknęliśmy się już, podziwiając namalowany dwadzieścia lat wcześniej obraz Hansa Memlinga, który opisujemy w tekście: „Sąd ostateczny z Polakiem”.

W dolinie dzieją się rzeczy niezwykłe. Widzimy kolejne odsłony legendy o św. Sebastianie, którego głowę otacza błyszcząca złotem aureola. Jest ona nieprzezroczysta, zasłania pień drzewa, do którego przywiązano świętego. W scenie męczeństwa została zaznaczona konturem, gdyż nie odróżniałaby się od pokrytego złotem nieboskłonu. Aureola i niebo są identyczne. Aureola jest znakiem boskiej obecności i niebo będące odblaskiem boskiego światła tę obecność wzmacnia. Bóg bowiem jest światłem. Użycie złota w malarstwie europejskim tego okresu – a jest to technika, którą zaczerpnięto ze sztuki bizantyjskiej, a która zaczęła właśnie odchodzić do historii – było sposobem zaznaczania boskiej obecności. Było także hołdem, składanym mu poprzez użycie drogocennego materiału. Na podlizywaniu się Panu Bogu nikt nie zamierzał oszczędzać.

                                                                                                                                                               Obejrzał: Salina

 

Literatura:

Juan Eduardo Cirlot, Słownik symboli, Kraków 2000.

Dorothea Forstner OSB, Świat symboliki chrześcijańskiej, Warszawa 1990.

Maria Rzepińska, Historia koloru w dziejach malarstwa europejskiego, Warszawa 1989.

Władysław Kopaliński, Słownik mitów i tradycji kultury, Warszawa 1985.

Obrazy użyte:

NN, Męczeństwo św. Sebastiana, 1493-1494, olej, złoto na desce dębowej, 186 x 257, centralny panel ołtarza św. Sebastiana, Wallraft – Richartz Muzeum.

Wystąpili:

NN, zwany Mistrzem Rodziny Marii Młodszym (ur. ok. 1450 – zm. ok. 1515), późnogotycki malarz niemiecki, działał w Kolonii i okolicach w latach 1475 – 1515.

4 Responses

  1. Znowu świetnie napisany esej. A obraz rzeczywiście jest ładny. Oglądany w oryginale musi robić, dzięki złotu, większe wrażenie. Woreczki na klejnoty były w powszechnym użyciu, dzięki temu nie mamy wątpliwości, że św. Sebastian na obrazie jest mężczyzną. Na znanym portrecie Henryka VIII widać, że władca Anglii ma specjalnie wyeksponowany worek. Może to był dowód na męskość? Wabik na damy? Kolorowe stroje także były powszechne w zamożniejszej grupie rycerzy i dworzan. W ogóle średniowiecze było, wbrew utartym poglądom, kolorowe. Zwłaszcza w późniejszym swym okresie. No i piesek – Dominikanie nazywają się „Psami Pana” i czasem można zobaczyć wizerunki psa z zapaloną pochodnią jako ich znak graficzny. Legenda głosi, że matce św. Dominika przyśniło się tuż przed jego urodzeniem, że urodzi psa, który podpali świat wiarą.

  2. Ówczesne obrazy pokazywały rzeczywistość, tak jak dzisiaj pokazują ją filmy hollywoodzkie. Średniowiecze było kolorowe może na dworach, na ulicy, w karczmie było szare, bure, brązowe.

    1. W Toruniu jest katedra, tuż przy rynku. W czasie prac konstruktorskich odkryto średniowieczne polichromie. Okazuje się, że ówczesne świątynie były kolorowe, pełne wizerunków. Jakie mamy źródła, aby twierdzić, że ówczesne elity dworskie i miejskie były szare? Że ówcześni torunianie byli szarymi mieszczuchami? Źródła poproszę 🙂

      Te obrazy były częścią rzeczywistości, a nie hollywoodzkim, wydumanym obrazem. Między facetem w białym kapeluszu a średniowiecznym dworskim dandysem jest różnica. Ten drugi istniał naprawdę. Ten pierwszy w ogóle nie istniał. Ani na ulicy, ani na Capitolu, ani w saloonie.

  3. No tak… Muszę dodać, bo zapytałem o źródła, a sam ich nie podałem, poza toruńską katedrą.

    Pomijam obrazy „chłopskiego” Breugle’a, bo to raczej renesans. Ale zachowały się rozporządzenia władz miast, surowo zabraniające noszenia klejnotów i futer przez pospólstwo. Nic jednak nie pisano o tym, aby zabraniano noszenia jednej nogawki zielonej, a drugiej w szachownicę. Czyli ludzi było stać na coś więcej niż szarość. I pewnie nawet plebs starał się o kolorowość – w końcu len był biały.

    I jeśli dziś widzimy zespół Mazowsze, albo pow-how amerykańskich Indian, to widzimy na ogół Cepelię. Bo to jest tandetna Cepelia. Lecz ona musi być zakotwiczona w pewnej historycznej rzeczywistości.

    Mit o szarości średniowiecza jest autorstwa właśnie Hollywood. Które zafałszowało nawet historię Ameryki do tego stopnia, że dopiero chyba „Zjawa” przybliżyła historyczne realia.

    Lecz nie ma co wydziwiać na amerykańskich właścicieli Hollywood, skoro realia naszego Powstania Styczniowego i polskiej wsiowatości zobrazował jakoś „Szwadron”.

    Podsumowując – gdyby ludzie nie kochali kolorów, to dziś nie mielibyśmy czego podziwiać, mimo hojnych mecenasów sztuki – papieży, królów, handlarzy niewolnikami i korzeniami, właścicieli latyfundiów, dyktatorów, fabrykantów, itp. równie szlachetnych ludzi. Niech się im powodzi i niech rozkwita sztuka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *